Recenzja filmu

Les Miens (2022)
Roschdy Zem
Sami Bouajila
Roschdy Zem

Brat bratu nierówny

Choć scenariusz "Les miens" nie grzeszy oryginalnością, dialogi i humor mogłyby być nieco ostrzejsze, a bohaterowie trudniejsi w ocenie, dzieło Zema broni się jako klasyczne kino obyczajowe.
Brat bratu nierówny
Kolejny festiwal, ten sam scenariusz - krytycy i dziennikarze muszą przyjąć sporą dawkę filmów, które poruszają ważkie społecznie tematy, rozliczają się z czarnymi kartami historii czy penetrują najciemniejsze zakamarki ludzkiej duszy. Maraton takich poważnych i dojmujących obrazów raczej nie poprawia ogólnego samopoczucia, nie umacnia wiary w ludzkość ani nie pozwala z przesadnym optymizmem spoglądać w przyszłość. Z tym większą ulgą i zadowoleniem wylosowuje się na festiwalowym kole fortuny takie tytuły jak "Les miens" - krzepiące, przystępnie opowiedziane i nieuwikłane w żadne ideologiczne spory feel-good movies. Jasne, że filmu Roschdy Zema i jemu podobnych nie da się ochrzcić mianem wielkiego kina, interpretować długimi godzinami i chwalić za wyznaczanie nowych ścieżek w rozwoju X muzy. Ich potencjał leży jednak gdzieś indziej. W przypadku "Les miens" chodzi o przywracanie nadziei na to, że nigdy nie jest za późno na naprawę zaniedbywanych latami relacji rodzinnych. Niby banalne, ale, cóż zrobić jeśli chwyta za serce?

Głównymi bohaterami tej prostej historii są bracia, Moussa i Ryad, których różni niemal wszystko. Pierwszy zajmuje się papierkową robotą w biurze, opiekuje nastoletnimi dziećmi i nie może pogodzić z faktem, że porzuciła go ukochana Nora. Ma łagodną, poczciwą naturę, nie widzi świata poza rodziną i nigdy nikomu nie odmawia. Z kolei drugi robi karierę jako prezenter w telewizyjnym programie sportowym, troszczy się wyłącznie o własne potrzeby i widuje z krewnymi od święta. Dystans między braćmi skróci niespodziewany wypadek Moussy, który w trakcie imprezy upada i doznaje urazu mózgu. Kiedy bohater odzyskuje świadomość, zaczyna zachowywać się inaczej: nie gryzie się w język, bywa porywczy i bezpośredni, łatwo wchodzi w konflikty. Jego daleki od normalności stan wzbudza niepokój u bliskich i zmusza ich do roztoczenia opieki nad poszkodowanym. Dla Ryada częstszy kontakt z bratem stanie się okazją, by z nowej perspektywy spojrzeć na swoje, pozornie udane życie i zauważyć wreszcie drugiego człowieka. Odmieniony Moussa wyjdzie zaś z niewygodnej roli poczciwiny i z większym zdecydowaniem postara się rozwiązać osobiste problemy.

Choć scenariusz "Les miens" nie grzeszy oryginalnością, dialogi i humor mogłyby być nieco ostrzejsze, a bohaterowie trudniejsi w ocenie, dzieło Zema broni się jako klasyczne kino obyczajowe. Po pierwsze, przyziemne problemy postaci i ich nieprzesadnie skomplikowane charaktery pozwalają nam błyskawicznie utożsamić się z każdą z nich. Po drugie, konflikt między traktowaniem rodziny priorytetowo a kierowaniem się egoistycznymi i indywidualistycznymi pobudkami zawsze sprawdza się jako oś dramaturgii. W świecie przestawionym jego szczególnie sugestywną odsłoną stają się pełne napięcia i krzyków kłótnie Ryada z siostrą Saminą. Bohater umie tylko krytykować, wydawać sądy i pouczać członków rodziny, podczas gdy to Samina uosabia odpowiedzialność i nieustającą gotowość do pomocy bliskim. Rozwścieczona kobieta słusznie więc wyrzuca bratu hipokryzję i brak prawa do oceniania jej oraz pozostałych domowników. 

Reżyser zgrabnie ilustruje też gwałtowną metamorfozę Moussy z pozbawionej asertywności i bezkonfliktowej jednostki w kogoś śmiało deklarującego swoje obiekcje i emocje. Za sprawą wypadku u mężczyzny ujawniają się wreszcie te cechy, które pozwalają mu ustawić do pionu nieco rozpieszczone i niesamodzielne dzieci oraz zakończyć małżeństwo z lekceważącą go Norą. Paradoksalnie, nieszczęśliwe zrządzenie losu okazuje się zatem w życiu bohatera wstępem do pozytywnego przełomu. Znacznie mniej przekonująco wypada za to wątek odrodzenia się relacji braci, bo twórca zbyt szybko i pobieżnie analizuje sam proces znajdywanie przez nich wspólnego języka i odkrywania wzajemnych sekretów. Właśnie dlatego oglądając sekwencję spontanicznego, pojednawczego tańca Moussy i Ryada, musimy na słowo wierzyć, że od teraz więcej ich łączy niż dzieli.

Świetne aktorstwo zamazuje wyraźne pęknięcia w filmowej strukturze. Moussę z dużym wdziękiem i lekkością odgrywa Sami Bouajila widoczny na ekranie w dwóch, zupełnie różnych odsłonach. Najpierw kreuje on spiętego, wypalonego zawodowego i pozbawionego wyrazu faceta, na którego twarzy maluje się mieszanka zrezygnowania i smutku. Po wypadku jego bohater przekształca się w oschłą, skorą do agresywnych zaczepek i brutalnej szczerości osobę. Artysta bezbłędnie podaje dobitne, wyzbyte z kurtuazji teksty, którymi Moussa gasi zapał bliskich i obnaża niewygodne prawdy o ich postawach. Swobodnie przeskakuje też między skrajnymi emocjami, jak w scenie zwarcia z synem, gdy nagle wybucha i energicznie policzkuje go, a zaraz potem spokojnie zasiada przy niedopitym kubku mleka. Bouajilii partneruje sam reżyser wcielający się w bufonowatego Ryada. Zem wystąpił już w kilku wyreżyserowanych przez siebie filmach (m.in. w "Złej wierze" i "Persona non grata"), ale tym razem gra mniej sympatyczną i łatwą do zaakceptowania postać. W jego interpretacji drugi z braci to obojętny na rodzinne problemy i skupiony na zawodowej karierze człowiek sukcesu, gubiący gdzieś po drodze gen wyrozumiałości i umiejętność słuchania. Od pierwszych minut wyczuwamy, że Boujila i Zem, którzy współpracowali wcześniej wielokrotnie (choćby przy nagradzanych "Dniach chwały"), doskonale bawili się na planie i dzielą tę samą, młodzieńczą energię. Dzięki temu "Les miens" wydaje się jeszcze bardziej rodzinnym i bezpretensjonalnym filmem, który powstał ze szczerej potrzeby serca (reżyser opowiada o swoich krewnych), a nie jest efektem producenckiej kalkulacji. Czego tu nie lubić? 
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones